niedziela, 27 maja 2012

Czara goryczy

Mieliście kiedyś wrażenie że czara goryczy waszego życia jest już na tyle pełna że wystarczy drobiazg (1 kropla) aby się wylała, a wy byście wybuchły z utrzymywania żalu. Ta kropla to nie musi być czyjaś śmierć ani nic poważnego (dla osób z zewnątrz). Często nawet najbliżsi nie zauważają  w tej jednej kropli nic wielkiego. Jednak dla Was ta kropla to jak gigantyczna fala, która zalewa cały Wasz świat i wywraca go do góry nogami.
Wczoraj wpadła do czary moja ostatnia kropla i gorycz się wylała. Była przemyślaną akcją Dolnego Działu Propagandy (zła), który w moim życiu wiele podsuwał mi świństw. Wczoraj była Wigilia Zesłania Ducha Świętego i w związku z tym moja wspólnota Ruchu Światło-Życie przygotowywała część czuwania (1 z Liturgii Godzin - Godzinę czytań). Miałam czytać 1 z czytań. Oczywiście jednak Dział Propagandy skutecznie odciągał od ostatecznego wyjścia na czuwanie. A to ktoś musiał głowę umyć, a to podsuwał myśli aby na nie nie iść. Walczył wszystkimi możliwymi sposobami. Gdy już wszystko było gotowe, postanowiłam zostawić mojej mamie miły liścik, gdyby się obudziła, gdzie idziemy z moją siostrą (co i jak) - to taka tradycja rodzinna. Gdy już wszystko było gotowe, poszłam do siostry aby się podpisała. I po jej podpisie wypadło mi moje ukochane pióro, które przestało pisać (czara się przelała).
Wiele osób postronnych powiedziałoby: "pióro jak pióro, kupisz sobie nowe" lub "To tylko przedmiot", "Nie histeryzuj, kupie ci nowe" itd. Jednak niewiele osób wie że był to prezent od bardzo wyjątkowej dla mnie osoby (mój ówczesny narzeczony), która dała mi go na bardzo wyjątkową rocznicę (1 rocznicę narzeczeństwa). Wiele osób może po rozstaniu, wywaliłoby wszystkie rzeczy jakie od niego otrzymało, przestało utrzymywać kontakty itd. Jednak ja, przywiązałam się bardzo do Niego i nie umiem wyrzucić go ostatecznie z mojego życia. Tak samo nie potrafię rozstać się z rzeczami, które od niego dostałam...
Zadziwiające, ile człowiek potrafi znieść. Gdzie jest granica jego wytrzymałości psychicznej? Najpierw w grudniu po długiej chorobie odszedł tata, później narzeczony stwierdził, że już nie chce być ze mną, po drodze aż do tej chwili jeszcze jakieś drobiażdżki, które wpadały mi do butów i uwierały na drodze życia,a nie było jak ich wyjąć... Czasem się zastanawiam, kiedy się to wszystko skończy?
Niektórzy mówią, że powinnam się cieszyć, bo ludzie na świecie mają większe problemy: susze, epidemie, brak domu, wojny w kraju. Jednak w tej chwili to wszystko wydaje mi się tak małe przy tym z czym ja się zmagam... Ktoś powie, że jestem egoistką, może ma rację, ale kiedyś trzeba się zająć i zmierzyć z własnym życiem, a nie tylko problemami świata...


Zaglądacie tu jeszcze czasem? Dajcie znać czy Was nie zanudzam...

3 komentarze:

  1. Oj, kochana!
    Jak ja cię rozumiem!
    A na czuwanie poszłaś w końcu?
    Bo kto ci ma pomóc uporządkować się wewnętrznie jak nie Duch Święty...
    Będę o tobie pamiętać. Też jestem oazowa (Domowy Kościół obecnie).
    Otrząśnij się i zaśpiewaj:
    Ciągle zaczynam od nowa...
    Ela

    OdpowiedzUsuń
  2. Poszłam na czuwanie... Powtarzając sobie, że to tylko rzecz... Żeby było "śmieszniej" na czuwaniu czytałam pierwsze czytanie: http://www.brewiarz.pl/v_12/2705/godzczyt_osb.php3, o tym aby nie ulegać popędom ciała, lecz żyć wg Ducha i walczyłam aby nie rozpłakać się czytając z ambony... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pamiętasz ten tekst z Izajasza o winnnicy, która gorzkie wydała jagody? Ryczę jak to czytam, a jak raz czytałam z ambony, to z sercem w gardle... Poryczałam się w ławce dopiero.
      Pan tak przyciąga do siebie - przez łzy.
      Całuski - Ela

      Usuń

Zostaw coś po sobie, aby wiedziała że byłeś :)